Zacznijmy od tego, że dnia nie mam, tzn. idę do szkoły na 12.25 a wracam do domu na 19.00. Nie jest źle.. (na dobranockę zdążymy). I tak, wstaję o 9.00, żeby nauczyć się na lekcję i odrobić ewentualną nieodrobioną pracę domową. Idę do szkoły- mija cały dzień, ja zjawiam się w domu i jem obiad. Ok. 20.00 zaczynam brać się za pracę domową i uczenie na odpytkę. Zajmuje mi to ok. 2 godzin. Jest 22.00, więc idę wziąć prysznic. Zajmuje mi to ok. 45 minut. Zanim zdążę posłać łózko jest już 23.00. Przez ok. 30 minut potrzebuję na słuchanie muzyki i czytanie gazety lub pisanie opowieści w moim zeszycie na moje najlepsze i najgorsze dni.
Kładę się do łóżka.. Stresując się przed jutrem będę się tłuc na poduszce przez godzinę.. Jest godzina 2.00 w nocy.. śpię.. za 7 godzin mój wróg, budzik, dzwoni.. kradnę jeszcze kwadrans snu, czego potem żałuję, bo nie zdążam wygrzebać z kosmetyczki konkretnej pomadki, albo bransoletki z pudełka. Śniadanie-droga do szkoły- szkoła.. lekcja- przerwa. Patrzę w notes, przerwa ma 10 minut a następną lekcję mam w sali np. 8. Grzyby! Gdzie ta sala jest! 5 minut biegam po szkole szukając sali.. Ahh.. jestem pod salą.. wyjmuję wodę, pij, chowam, wyjmuję kanapkę, zjadam do połowy- dzwonek. Lekcja. Następna przerwa (5 minut) idę po salę, kładę plecak, zamienię 2 słowa z koleżanką, koniec rozmowy- DZWONEK. Nie zdążyłam zjeść.. I tak wygląda mój przeciętny dzień.. Jestem niewolnikiem czasu.. Jak to powiedział mój nauczyciel od historii..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz